Harry cały drżał przez to, co chwilę temu miało miejsce. Tylko nie mógł się zatrzymać. Wskoczył do tunelu prowadzącego do Komnaty Tajemnic. Całe szczęście nie spotkał Jęczącej Marty. Ostatnie czego potrzebował to ducha wrzeszczącego, że idzie ożywić bazyliszka. Zniszczy horkruksa, połowa problemów zniknie samoistnie. Pozostanie błaganie o nie wyrzucenie ze szkoły z powodu zaatakowania nauczyciela.
Po za tym, jaki z Rosea nauczyciel. Przeklęty śmierciożerca!
Komnata była taka, jaką ją zapamiętał. Zawalisko, które wcześniej uniemożliwiło im wyjście pokonał różdżką. Tym razem ta droga była prostsza. Przekraczając próg głównej sali uderzył go smród zgnilizny. Czego mógłby się spodziewać? Ciało bazyliszka to nadal martwy twór, który podlega rozkładowi. Dodatkowo, wszechobecna wilgoć tylko pogłębiała naturalny proces. Zasłonił usta i nos dłonią i podszedł do truchła. Był zszokowany, że jako dwunastolatek pokonał potwora. W wspomnieniach pozostał przerażający i ogromny, lecz nie aż tak. Delikatnie podszedł do pyska i oderwał kilka kłów, a następnie szybko wycofał się w stronę korytarzy. Zwymiotował po przejściu kilku metrów.
Przykucnął. Miał wątpliwości, czy wszystkiemu winny jest smród. Był zdenerwowany, targały nim najróżniejsze emocje. Przetarł usta rękawem szaty. Marzył o przemyciu ust, ale nie miał teraz czasu na takie luksusy. Wyciągnął wcześniej znalezioną szkatułkę i wyciągnął z niej diadem. Czuł lekką nostalgię na myśl, że musi zniszczyć tak piękny przedmiot. Jakaś część jego duszy mówiła, że powinien ją oszczędzić. Nie, nie może...
Wyciągnął dłoń w górę i szybkim ruchem skierował kieł w horkruksa. Zatrzymał się dosłownie centymetr nad nim. Dlaczego nie potrafi go zniszczyć? Nienawidzi Voldemorta. Chce jego upadku. Marzy, by w końcu zniknął z powierzchni Ziemi…
Stajesz się taki jak on.
Odgonił szybko tą myśl z swojej głowy. Nie jest taki jak Voldemort i nigdy nie będzie. Gadzi śmierciożercami. Gardzi teoriami, jakie głoszą światu. Żyje w świecie czarodziejskim krótko, a ma tyle przykładów, że mugolaki absolutnie nie są gorszym sortem. Liczy się człowiek jako jednostka. Po za tym, pragnie zemsty, za rodziców swoich oraz Nevilla przebywających w Świętym Mungu, za Syriusza, jego utraconą młodość i życie przez wpadnięcie zaa zasłonę śmierci. Chce zemsty za życie u znienawidzonych mugoli, gdzie pozbawiono go miłości.
Jego krzyk rozległ się echem po długich korytarzach. Dlaczego przyszedł tutaj sam? Dlaczego zaatakował nauczyciela? Dlaczego wszyscy grają w nim z dziwne gierki? To ich wina, ich wina…
Pokręcił karkiem, który zaskrzypiał. Hermiona zawsze złościła się na niego, jak tak robił. Przerażał ją dźwięk skrzypiących kości. Zdradził przyjaciół przychodząc tu sam, ponieważ jak dziecko obraził się na Dumbledora. Wybraniec, kpina! Zachowuje się jak rozpuszczony gówniarz. Gorzej, on jest zwykłym bezmyślnym gówniarzem. Snape ze swoimi wszelkimi złośliwościami ma pracę. Jeśli Rose jednak nie jest śmierciożercą, zaatakował niewinnego i całkiem przyjemnego nauczyciela.
Nagle tknęło go, Nicholas nie może być śmierciożercą. Dyrektorowi chodzi o coś zupełnie innego. Może chce go przetestować? Czy można mu ufać? Jak ma stawić czoła Voldemortowi, skoro tak mocno ulega emocjom. Przegrał test tak, jak pewnie nikt by nawet nie przypuszczał. Zawiódł nie tylko sam siebie, a także ludzi pokładających w nim nadzieję.
Ponownie uniósł rękę, by zniszczyć czarno magiczny przedmiot. Poczuł jednak czyjąś dłoń na własnym nadgarstku. Dotyk prawdziwy, realny. Ciepła dłoń dotknęła jego. Drgnął i gwałtownie się odwrócił. Nie zobaczył nikogo. Umysł płatał mu figle. Schował ponownie horkruksa to torby i niemalże biegiem opuścił to przeklęte miejsce.
W sercu gorycz mówiła, że jest do niczego. W całym swoim życiu nie czuł tak wielkiego wstrętu do samego siebie.
Komnatę opuścił z mniejszym entuzjazmem niż przypuszczał wchodząc tutaj. Był brudny i miał wrażenie, że przesiąkł zapachem stęchlizny. Całe szczęście, noc zagościła w murach starego zamczyska. Nie wiedział, która jest godzina, ale czuł, że dobrze po momencie rozpoczęcia ciszy nocnej. Przeklinał, że nie posiada przy sobie peleryny niewidki. Jakoś uda mu się przejść nie przyłapanym przez korytarze. Tak wiele razy złamał ciszę nocną, ma wprawę.
Przez chwilę miał wrażenie, że zobaczył skrawek jęczącej Marty. Nawet jeśli, nie zobaczyła go. Wychylił głowę z łazienki. Pusto. Ruszył więc przed siebie. Księżyc świecił w nowiu Zatrzymał się na dłuższą chwilę tylko raz. Przeklęta kotka Filcha. Jak zwykły sierściuch może pomagać w przyłapywaniu uczniów łamiących regulamin? Absurd!
Drzwi prowadzące do sali Obrony przed Czarną Magią zaskrzypiały przeszywająco. Wcześniej reagowały tak hałaśliwie? Wszedł powoli i zobaczył, że w miejscu, gdzie zostawił nauczyciela pozostaje tylko mała plama krwi. Skoro nigdzie nie było Rosea, znaczy, nie zabił go. Przynajmniej taką miał nadzieję. Jeśli zabił, ktoś mógł go tu znaleźć, próbować pomóc, zabrać…
- Panie Rose! – krzyknął w przestrzeń.
Nie uzyskał odpowiedzi.
Zapukał do drzwi prowadzących do komnat prywatnych. Nasłuchiwał przez dobrą chwilę, nikt nie rzucił „proszę". Powinien skierować się do skrzydła szpitalnego.
Nim tam pójdzie, musi sprawdzić… w zasadzie, co mu szkodzi. Był w tak złej sytuacji, że gorzej być nie może. Nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się. Odetchnął z ulgą, gdy nie poczuł żadnego zabezpieczenia. Ujrzał duże, mosiężne łóżko z wieloma poduszkami i jasną pościelą, wesoły ogień w kominku, małe biurko, a na nim mnóstwo książek i najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Szafa pozostawała otwarta. Harry podszedł do niej. Subtelnie dotknął znajdujących się w niej ubrań. Nigdzie nie zauważył szat śmierciożercy.
Usłyszał uderzenie. Jak mógł być tak ślepy i nie zauważył delikatnego, przenikającego przez szczelinę między drzwiami, a futryną światełka?
- Panie profesorze! – krzyknął ponownie.
Tym razem nie musiał długo czekać na odpowiedź. Po kilku sekundach zmierzył się twarzą w twarz z nauczycielem. Mężczyzna wyglądał źle. Twarz miał bladą, a oczy podkrążone. Koszulę zdobiły czerwone ślady.
- Powinienem ci przywalić – skomentował na widok ucznia- leżałem tam całkowicie sparaliżowany! Jeśli myślisz...
- Przepraszam.
Co więcej miał powiedzieć? Że nie rozumie co się z nim dzieje? Że czuje się zagubiony? Śmierciożerca lub nie śmierciożerca prychnął cicho i podszedł bliżej Pottera , aby po chwili cofnąć się ponownie, co dość mocno zdziwiło chłopca.
- Jeszcze przynosisz mi tutaj to... ten czarno magiczny twór – oburzył się oparł się o komodę.
- Nie chciałem. Próbowałem zniszczyć... - nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Zamyślił się przekładając ciężar na długą nogę – chciałem tylko sprawdzić, czy nic panu nie jest.
Twarz profesora po usłyszeniu tych słów nabrała przyjemniejszego wyrazu.
- Tak działa czarna magia- stwierdził - niszczy cie od środka. Stajesz się nerwowy, agresywny. Nie wiem skąd wytrzasnąłeś coś co tam chowasz. To bardzo czarno magiczny przedmiot. Pozbądź się go. Wyrzuć do jeziora, zanieś do dyrektora i wymyśl jakąś bajeczkę.
Tak powinienem zrobić, zdaje sobie z tego sprawę, pomyślał Harry. Pozostawał jednocześnie dość zdziwiony, że nauczyciel sam nie zaoferował swojej pomocy. Uczył obrony przed czarną magią, teoretycznie był najbardziej kompetentną osobą w tym zamku. Rose myślał, że wybraniec posiada ot zwykły czarno magiczny przedmiot. Dlaczego nie sam nie oferuje jego zniszczenia? Coś go tknęło. Podszedł do nauczyciela szybko, na co ten dosłownie odskoczył.
- Zabierz to ode mnie! – pisnął błagalnie z przerażeniem w oczach – nienawidzę czarnej magii – wyjaśnił widząc dezorientacje chłopca.
Śmierciożerca bojący się czarnej magii?
- Dlaczego?
To pytanie nie było mądrę. Czarna magia była zła. Każdy powinien nią gardzić. Tylko nie każdy ucieka niczym przestraszona dziewica. On pisnął. Pisnął jak Ron na widok pająka.
Rose nie może być śmierciożercą. Dumbledore dostanie swoją odpowiedź. Wstyd napłynął na gryfona. Tak źle potraktował mężczyznę, który był dla niego uprzejmy, serdeczny i pomocny.
- Niektórzy rodzą się dość wrażliwi ma magię – wytłumaczył, jakby była to najprostsza sprawa pod słońcem. Kłamał. – nie baw się Harry czarną magią – poprosił – nie poddawaj się złu.
- Pan się myli – wyjaśnił Potter odchodząc wolnym krokiem do drzwi – znalazłem to w Pokoju Życzeń. Nawet nie do końca nie zdawałem sobie sprawy z czym mam do czynienia. Dopiero, gdy pana zaatakowałem... uzmysłowiłem sobie, że coś jest nie tak. Jutro rano pójdę do profesora Dumbledorea.
Nauczyciel spojrzał się na ucznia podejrzliwie. Wszystko wrzeszczało, że jest ignorantem, jeśli myśli, że mężczyzna uwierzy w te bajki.
- Masz miesięczny szlaban. Za napaść na nauczyciela! – rzucił.– Idź prosto do wieży!
- Nie odprowadzi mnie pan?
Dlaczego wypowiedział te słowa? Udało mu się wyjść z całej sytuacji optymalnie dobrze… Durny, niewyparzony język!
- Z chęcią – skomentował brązowowłosy– jednak, mam wątpliwości, czy uderzając w ścianę nie doznałem wstrząśnienia mózgu. Także dziś romansować chce tylko z swoim łóżkiem. Sam. Dobranoc.
Odwrócił się i schował w łazience. Harry opuścił komnaty prywatne i dyskretnie udał się do wieży. Jedną konfrontacje przetrwał, teraz pozostaje mu jeszcze jedna, z wściekłymi przyjaciółmi. Przed wypowiedzeniem Grubej Damie hasła tknęło go ostatnie słowo rzucone przez nauczyciela. On powiedział romansować?
Idiota. Masz przy sobie horkruksa najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie, a szukasz drugiego dna w wypowiedzi faceta, który uderzył się w głowę.